Odszedł Jerzy Urbankiewicz

Czwartek, 12 sierpnia 2004r.

Łódź obiegła smutna wiadomość:
– „11 sierpnia 2004 zmarł w wieku 89 lat Jerzy Urbankiewicz,
pisarz i dziennikarz. Był absolwentem (prymusem) Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu, rotmistrzem Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich, żołnierzem Armii Krajowej, dowódcą Egzekutywy
w Kedywie AK w Wilnie. Po aresztowaniu w czasie II wojny światowej, został uwięziony na 12 lat w Workucie” (…).

Ponieważ byłem bardzo blisko zaprzyjaźniony ze śp. Jerzym Urbankiewiczem, z Jego woli zwracaliśmy się do siebie od kilkunastu lat po imieniu - dalej pisząc o Nim będę Go tytułował po prostu Jerzy. Wiem, że On też tak chce.



Przepraszam Czytelników za urywane myśli, nieskładne zdania… sami Państwo wiecie najlepiej jak trudno mówić i pisać nagle pożegnanie kogoś bardzo bliskiego, na kim można było bezgranicznie polegać, kto był tak samo wrażliwy i uduchowiony, kto nigdy nie zawiódł, z kim można było przysłowiowo konie kraść – choć tych wspólnie dosiadaliśmy i podziwialiśmy. Wreszcie… kogo widziało się kilka dni wcześniej, rozmawiało się z Nim, nawet wznieśliśmy koniakiem toast… co chwilę przerywam to wspomnienie… nie mogę słowa wypowiedzieć… czuję tak ogromną pustkę…

Często z Jerzym rozmawialiśmy o wielkich polskich kawalerzystach, o ułanach szarżujących na wroga.
W szarży pod Rokitną w 1915 r., która była i dla Niego przykładem najwyższego wojennego poświęcenia, zginął niemal cały szwadron ułanów polskich, razem z dowódcą. Nad grobami poległych nie przemawiał szef grupy wojsk polskich – bo nie mógł. Płacz po stracie tylu wspaniałych chłopców, którzy ginęli na jego oczach, przerywał co chwilę jego słowa.
Po stracie Jerzego czuję teraz to samo… przychodzi mi do głowy tylko tekst piosenki, śpiewanej zawsze przez Jerzego:


Zostały tylko ślady podków,
Po szable już nie sięgnie dłoń,
I tylko w piersi, tylko w środku,
Jest żal, że już nie zarży koń (...)

Wiedziano ostatnio w Łodzi, że Jerzy jest chory, od pół roku czuł się coraz gorzej, został wiosną poddany operacji jamy brzusznej, po wyjściu ze szpitala zaczął dochodzić powoli do sił, jeździł nawet już samochodem, robiliśmy plany wspólnego wyjazdu w końcu sierpnia do Grudziądza na kolejny coroczny Zjazd Oficerów Kawalerii II RP. Dla Jerzego Grudziądz i jego ukochana szkoła kawalerii, którą ukończył tam jako prymus rocznika w 1935 r., były tak ważne jak rodzinna Łódź czy Wilno,
w którym przebywał w czasie wojny, walczył w wileńskiej AK, stamtąd też pochodzi Jego żona.


Dziś, 12 sierpnia, miał być poddany kolejnej operacji, tym razem w szpitalu w Pabianicach, niestety lekarze nie zdążyli mu tam pomóc, mimo wielkiej woli i chęci do ratowania tego wspaniałego Człowieka. Zmarł w nocy, we śnie... kilka godzin wcześniej bardzo osłabiony rozmawiał już z wielkim trudem z żoną i synem.

Jerzy Urbankiewicz był wspaniałym gawędziarzem, Człowiekiem bardzo eleganckim, szykownym i szarmanckim, wielkim patriotą i najprawdziwszym ułanem. Śmiało można powiedzieć: wychowany na wzorach starożytnych Greków i Rzymian. Był bardzo rozmiłowany w Łodzi i kawalerii polskiej, a Jego dwutomowa „Legenda jazdy polskiej” z rysunkami Szymona Kobylińskiego (którego żegnaliśmy z Jerzym w 2002 r.) weszła na stałe do polskiej bibliografii wojskowej.

Żegnaj stary Przyjacielu, rycerzu bez skazy.

Wojciech Grochowalski